Bree
Prescott, wiedziona koszmarem napadu i wspomnień o morderstwie swojego ojca,
ucieka z dużego miasta w poszukiwaniu oddechu. Zatrzymuje się w małym
miasteczku, którego główną atrakcją jest jezioro… i nawet w którymś momencie
dostaje rower, co wszystko razem kojarzyło mi się odrobinę z „Bezpieczną
przystanią” Nicolasa Sparksa, a przynajmniej z filmem na podstawie jego
książki, bo samej powieści nie czytałam. Niemniej na tym chyba podobieństwa się
tu kończą.
Bree
niemal natychmiast spotyka miłość swojego życia jak na dobry romans przystało.
Ale znowu, to nie jest typowe spotkanie. On nie wygląda jak młody Bóg, nie
zaprasza jej z miejsca na randkę i nie próbuje czarować mniej lub bardziej wyświechtanymi
przez czas słowami. Wręcz przeciwnie. Wygląda niechlujnie i nie odzywa się
słowem, a kiedy Bree zaprzestaje bezsensownej tyrady o swoich zakupach
rozsypanych po chodniku oczekując, że on w końcu się odezwie, nasz nieznajomy
po prostu odchodzi.
Archer
Hale okazuje się być miasteczkowym odludkiem. Po
wypadku z dzieciństwa nie może mówić, jego struny głosowe zostały bezpowrotnie
zniszczone przez pocisk, który cudem go nie zabił. Traci oboje rodziców i od tamtej chwili chłopca wychowuje wujek - nie do końca stabilny emocjonalnie weteran wojenny. Archer wyrasta na mężczyznę całkowicie odciętego od toczącego się obok życia. Nikt nie zwraca
na niego uwagi, a jeśli już, nie jest to przyjemne. Jak można się domyślić,
Bree dostrzega w nim coś na tyle intrygującego, by miała ochotę spróbować go
poznać.
I
okazuje się, że wcale nie jest tak jak wszyscy sądzili, Archer nie jest
upośledzony, on po prostu nie mówi. Zna język migowy, lecz nikt, nigdy nawet
nie próbował się z nim w ten sposób porozumieć, a on sam pozostawał latami w
tym bierny.
Można
by powiedzieć, że historia ich miłości jest jak z bajki, romantyczna i słodka,
i tak naprawdę jest. Niemniej Mia Sheridan umiejętnie połączyła to z naprawdę
dobrą konstrukcją psychologiczną Archiego. Wydaje mi się, że jedynie popełniła
błąd w przypadku Bree, jej stres pourazowy nie był tu w żaden sposób potrzebny,
skoro przeszło jej tak szybko. Mogę jej to jednak wybaczyć. Archer wychodzi ze
swojej skorupy powoli i z trudem, napotykając na swej drodze niezależne od jego
woli czy chęci trudności.
“I'm afraid to love you. I'm afraid that you'll leave and that I'll go back to being alone again. Only it will be a hundred times worse because I'll know what I'm missing. I can't…” He sucked in a shaky breath. “I want to be able to love you more than I fear losing you, and I don't know how. Teach me, Bree. Please teach me. Don't let me destroy this.”
Istnieją
takie problemy, z którymi człowiek pragnie poradzić sobie w pojedynkę i nie ma
to nic wspólnego z brakiem zaufania do swoich bliskich, czy wiary w ich dobre
intencje. Czasem potrzebna jest człowiekowi prosta świadomość, że sam może
sobie pomóc i dokładnie to jest pokazane w tej książce.
To,
że uczucie pomiędzy Bree i Archerem automatycznie nie eliminuje całego zła na
świecie, wręcz utrudnia mu dojście do siebie, jest zabiegiem dzięki któremu ta
historia zyskuje na realności. To najbardziej realistyczny NA jaki dotąd
czytałam, co jest dość zaskakujące biorąc pod uwagę lukier wyciekający
spomiędzy stron.
Podsumowując; „Archer's Voice” to nie jest książka bez wad. Jest w niej zarówno absurd, jak i odrobina
przerysowań oraz zbędne wątki. Jest romantyczna i słodka aż do bólu, co nie
każdemu możne się podobać nawet, jeśli ta słodkość wydaje się prawdziwa.
Bohaterowie wiedzą kiedy pozwolić sobie na czułości, a kiedy nie, co nadaje
temu wszystkiemu równowagi, co rzadko można to spotkać w romansach. Dla ludzi
nie lubiących opisów scen łóżkowych, to
również może być nietrafiona pozycja, bo jest tego sporo. Niemniej jak
wszystko inne, te sceny są maksymalnie erotyczne, ale delikatne, wręcz
liryczne. Nie ma tu Greyowskiej instrukcji obsługi kobiety/mężczyzny. Seks w
tej książce to emocje, przede wszystkim emocje i osobiście nie mogłabym chcieć
niczego innego.
Wszystko razem skłania
mnie do kilku wniosków, lecz chyba najważniejszym będzie stwierdzenie, że „Archer's Voice”, pośród swoich licznych konkurentów, z pewnością zasługuje na pierwszą
pozycje - przynajmniej w mojej ocenie. Książka jest dobrze napisana, doskonale skonstruowana. Ma ciekawych
bohaterów, również pobocznych. Pozwala się czytelnikowi wczuć, doznać
specyficznej atmosfery małego miasta. Sprzedaje odrobinę złudzeń, ale też
wreszcie (!) pokazuje też, że miłość to nie tylko to, co dobre. Miłość to
też ciężar, którego nie wszyscy i nie zawsze, są wstanie tak po prostu unieść.
“Maybe
there was no right or wrong, no black or white, only a thousand shades of grey
when it came to pain and what we each held ourselves responsible for.”
Tak bardzo mnie zaintrygowalas tą książką, że mam ochotę natychmiast ja poznać. Uwielbiam na i uwielbiam skomplikowanych bohaterów, a do tego ciekawe ujęcie wątku erotycznego. Napisz do wydawcy, wszak od tego jesteśmy :)
OdpowiedzUsuńCiesze się, że cię zaciekawiłam!
UsuńKsiążka ma zostać zekranizowana , więc zapewne wyjdzie w Polsce . Tylko pytanie brzmi czy wydawnictwo wyda tylko Archera czy wszystkie książki z tej serii .
OdpowiedzUsuńCiekawe...
OdpowiedzUsuńArcher's Voice nie ma serii, ale Mia Sheridan wydaje książki z taką prędkością jak nasz rodzimy Mróz, co róż coś nowego :D Jak na razie nie napisała nic, co by mi się nie podobało, więc możliwe, że jakiś wydawnictwo skusi się i na inne tytuły. :)
OdpowiedzUsuńI to bardzo :)
OdpowiedzUsuń