Podobno każdy człowiek ma swoją cenę, kwestia zaledwie odpowiedniej ilości zer. Nie jestem pewna co myślę o podobnym stwierdzeniu, wydaje mi się, że wszystko zależy od okoliczności.
Dla Griffina Burketa, sławnego piłkarza, rozgłos, pieniądze, kobiety... to wszystko wydawało się niewystarczające. W wyniku serii fatalnych decyzji trafia do więzienia na całe pięć lat. Sprzedał mecz. Podłożył się umyślnie dla kilku kolejnych zer na swoim koncie, choć przecież mu ich wcześniej nie brakowało. Coś, jeśli nie wszystko, poszło źle... Mało tego, oprócz tego potwornego zarzutu, stanęło oskarżenie o morderstwo mężczyzny, który go wydał. Jego wina nigdy nie została wprawdzie udowodniona, ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Świat sportu i tak go skreślił grubą, czerwoną kreską. Tak samo jak jedyna prawdziwa rodzina, jaką kiedykolwiek miał.
Los jednak o nim nie zapomniał, igrając z nim nawet po skończeniu odsiadki. Po wyjściu z więzienia Griffin zostaje zaproszony do okazałej rezydencji Fostera Speakmana, właściciela dobrze prosperujących linii lotniczych, który składa mu chyba jeszcze bardziej zaskakującą propozycje od tej, którą dostał pięć lat temu. W wyniku wypadku Speakman został sparaliżowany i choć zdaje się pogodzony z własnym losem, jest jedna rzecz, która nie daje mu spokoju. On i jego żona nie mają dzieci, a mężczyzna nie pragnie niczego bardziej, niż bycia dla kogoś ojcem. Problem polega na tym, że sam nie jest już wstanie spłodzić dziecka. Proponuje więc byłemu futboliście wielomilionowe wynagrodzenie za... zapłodnienie jego żony, Laury. Upiera się na zastosowaniu w tym celu naturalnej metody, gdyż nie uznaje in vitro, poza tym, to mogłoby naruszyć porządek świata, w który w końcu Speakman mocno wierzy. Mimo dziwności całej tej sytuacji, Griffin przyjmuje propozycje ekscentrycznego milionera. Nie przewiduję tylko, że żona mężczyzny tak mocno zawróci mu w głowie, a ich spotkania choć szybkie i raczej konkretne, w końcu przestaną być tylko spotkaniami czysto biznesowymi. Jak łatwo przewidzieć, Laura w końcu zachodzi w ciąże, ale wtedy wszystko staje na głowie. Foster Speakman zostaje zamordowany, a detektyw Stanley Rodarte z uśmiechem na ustach za winnego uznaje Griffina.
Choć minęło sporo czasu od chwili, gdy po raz pierwszy postawiłam „Nieczystą grę” Sandry Brown na swojej półce, wciąż pamiętam ekscytację jaka mi przy tym towarzyszyła. Informacje zamieszczone na okładce trąbiły o „obsesyjnej miłości i śmiertelnych konsekwencjach”, a książka została uznana za thriller, w dodatku „głos w sprawie in vitro”. Jakże hucznie, prawda? Och, zapomniałam jeszcze o „zaskakującej puencie”... No cóż, okładki często kłamią, a przynajmniej mocno ubarwiają rzeczywistość.
Za „Nieczystą grę” zabierałam się bodajże trzy razy, raz porzucając ją po 2/3 całości. Doprawdy nie sądziłam, że jeszcze kiedyś po nią sięgnę, a jednak coś mnie podkusiło. Oczywiście musiałam zacząć od początku skoro książka wyczekała się dobre 3 lata, jeśli nie więcej. I tym razem już ją skończyłam.
Nie będę ukrywać, że gdyby nie wyzwanie Kiedyś przeczytam, nigdy nie poznałabym zakończenia tej historii. Nie sądzę też, bym wówczas coś większego traciła, bo powieść jest co najwyżej przyzwoita. Nie powiem, sama intryga wyszła autorce na tyle dobrze, bym nie domyśliła się jej po pierwszych stu stronach. To jednak nie zmienia faktu, że jako całość wyszło jak dla mnie dość... sztucznie? Doprawdy nie wiem jakie słowo byłoby tu odpowiednie.
Pani Brown stworzyła ciekawego bohatera, który jest bardziej złym niż złotym chłopcem. Mężczyznę, który bardzo długo był niezdolny do prawdziwie głębokich uczuć względem innych i jakkolwiek logicznie nie zostałoby to wytłumaczone, jego końcowa przemiana wydaje się zwyczajnie przerysowana i nielogiczna. Bardzo nie lubię, kiedy autorzy próbują na koniec odkręcić absolutnie wszystko co złe, usilnie starając się rozjaśnić te wszystkie czarne charaktery. Bardzo często kończy się na tym, że postać z początku książki w ogóle nie przypomina postaci z jej końca. Przemiany przemianami, ale całkowite zmiany są dla mnie niedopuszczalne. Zupełnie to do mnie nie trafia.
Dla wielu czytelników sposób budowania akcji i scen przez autorkę może okazać się na tyle sprytny, że całość jest wstanie zaskakiwać. Dla mnie jednak te wszystkie zabiegi to zwyczajne tajenie informacji, które nie ma nic wspólnego z gładkim prowadzeniem historii. Autorka po prostu o czymś w ogóle nie mówi, albo celowo wprowadza czytelnika w błąd, a potem robi z całości coś, co niby ma być cudownym zaskoczeniem. Po dwóch takich zabiegach, przy trzecim już nie dałam się nabrać i całe to napięcie, cokolwiek nikłe, niemal całkowicie zniknęło.
Romans... Suchy jak drewniane wióry. Coś ostatnio nie mam szczęścia do romansów, gdzie pomiędzy dwójką bohaterów czuć by było jakąś chemię. Od samego początku do samego końca relacja Griffina i Laury jest co najmniej irracjonalna, jeśli nie groteskowa. Choć może to ze mną się coś dzieje? Ostatnio nic tylko narzekam na wątki romantyczne...
Zapowiadany „głos w kwestii in vitro” to zaledwie parę zdań. Zupełnie nie rozumiem dlaczego wydawca akurat na to zwrócił uwagę...
Podsumowując; „Nieczysta gra” Sandry Brown byłaby o wiele lepszą książką, gdyby była krótsza. Na blisko 500 stronach znajduje się przynajmniej 100, na których umieszczone są zbędne, wręcz nużące informacje. Czytanie tego potrafi zwyczajnie znudzić i zniechęcić. Gdyby nie one, może to obiecane napięcie miałoby szansę się utrzymać. Pominę już fakt, iż opis książki zdradza przynajmniej połowę fabuły...
Moja ocena: 5/10
Książka bierze udział w wyzwaniu Kiedyś przeczytam
Kurzy się u mnie na półce od dawna. Opis mnie zaintrygował, szczególnie dzięki nawiązaniom do sportu, ale potem poznałam autorkę bliżej i już tak bardzo nie spieszę się z lekturą. A już szczególnie spieszyć się nie będę teraz, kiedy wyraziłaś zdanie na jej temat :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że to historia, która jak najbardziej może jeszcze na swoją kolej poczekać. Chociażby całą wieczność ;)
UsuńTeż zdarzają mi się książki, za które biorę się parę razy bo do tego stopnia nie wciągają, Ale jak to się mówi lepiej późno niż wcale;) Nie za bardzo zainteresowała mnie ta książka. Pewnie miałabym podobny problem czytaniem jej jak ty;P
OdpowiedzUsuńpokolenie-zaczytanych.blogspot.com
No tak, tylko, że niekiedy szkoda czasu. Każdy z nas ma go określoną liczbę, więc poświęcanie go na lektury, które nie są chociaż minimalnie zadowalające uważam za stratę czasu, przez co zdarzyło mi się już nie jedną książkę porzucić i nigdy już do niej nie wrócić. Wiele z nich teraz jest w tym wyzwaniu, za co się przeklinam hehe
UsuńOpis wydał mi się naprawdę ciekawy i juz sobie myslałam: "aha, coś dla mnie", ale potem zdziwiło mnie, że napisałas, iż nigdy bys nie sięgnęła. Cóż, i ja sobie odpuszczę, to wygląda na dość specyficzną książkę, która podoba się nielicznym, a ja rzadko do tych nielicznych należę :)
OdpowiedzUsuńWiesz, to chyba książka dla m,niej wymagającego czytelnika. Mniej wymagającego pod względem wszystkiego, od fabuły, przez bohaterów na stylu kończąc. Albo dla takich, co czytają raz na ruski rok w tramwaju...
UsuńZawsze zastanawiam się skąd bierze się ta zasada autorów, że lepiej wrzucić więcej niż mniej. Przecież wiadomo, że jak opisy są nużące, to wiele czytelników je pomija, a fakt, że jest ich prawie 100 stron, to jest 20% książki. Nie sądzę, by była to pozycja dla mnie
OdpowiedzUsuńMyślę, że pani Brown próbowała dokładnie zbudować swoją postać, niestety przedobrzyła.
UsuńOj, nie lubię nudnych książek... zresztą chyba jak każdy :) Skutecznie mnie tym zniechęciłaś, książki na pewno nie przeczytam.
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com/
Nudne książki są gorsze od tych źle napisanych, ale z ciekawą fabułą, przynajmniej dla mnie ^^
UsuńJak to mówią, do trzech razy sztuka ;) Ja jestem czytelnikiem wytrwałym i nawet z gniotami się męczę. A że czytam jedną książkę, czasem blokuje mnie to na dwa-trzy tygodnie ;)
OdpowiedzUsuńStaram się czytać do końca,a le są i takie pozycje, na myśl o których w ogóle mi sie wszystkiego odniechciewa, a to dla mnie niedopuszczalne, więc daje sobie z nimi spokój.
UsuńWiesz skąd się wziął „głos w kwestii in vitro”? Bo to temat kontrowersyjny i przyciągający uwagę :) Taki chwyt marketingowy. Tez mi się zdarzało czytać książki, których opis z okładki zdradzał większość fabuły, alteo teraz staram się opisów z okładki nie czytać. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTak, ja wiem, że o to chodziło i chyba też dlatego tak mnie to wkurzyło. Nie znoszę kiedy "reklama" idzie w tą stronę. Nie chodzi o temat, tylko wprowadzanie czytelników w błąd. Trochę tu też fabuła jest taka, że było to poniekąd konieczne. Bo inaczej co by zostało? Piłkarz wychodzi z więzienia i dostaje bulwersującą propozycję od sparaliżowanego milionera... Mało chwytliwe ;)
UsuńRaczej nie przeczytam, jakoś szczególnie mnie nie zainteresowała ;)
OdpowiedzUsuńRozumiem :)
UsuńSkoro Ty narzekasz na wątek romantyczny to faktycznie musi być bardzo kiepsko... Nie chodzi o to, że jesteś niewymagająca, tylko że raczej jesteś wdzięcznym czytelnikiem romansów. Co do samej fabuły... Zbyt jest dla mnie wybujała. Pierwsza część jeszcze w porządku (sprzedaje mecz, trafia do więzienia), ale kwestia zapłodnienia i całego romansu z żoną milionera... Fatalnie to wygląda.
OdpowiedzUsuńPrawda?! Ja sama się dziwię, bo mimo wszystko jestem najmniej wymagająca właśnie w wątkach romantycznych, szczególnie, kiedy są dodatkiem, a nie motywem przewodnim. Tymczasem kolejna książka, gdzie zupełnie mi on nie spasował. Zaczynam się o siebie poważnie martwić hehe ;)
UsuńTo mój zgubny wpływ najwidoczniej O.o
UsuńOsz Ty! Muszę to wszystko sobie przemyśleć, przeanalizować i wyciągnąć jakieś wnioski. A jak całkiem starce swoje zamiłowanie do romansu?! o.O
UsuńWątek romantyczny i ja? To się nie klei. 500 str w tym wypadku mnie przeraża i to raczej nie moja tematyka.
OdpowiedzUsuńRozumiem :)
Usuńraczej nie jest to książka którą chciałabym przeczytać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Również pozdrawiam :)
UsuńNie, to nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńNo cóż, kłócić się nie będę :D
UsuńSama nie wiem, muszę jeszcze się zastanowić czy to dla mnie :)
OdpowiedzUsuńWiesz, jest tyle innych lepszych książek, że nie jestem pewna, czy warto tracić czas na samo zastanawianie się nad tym, tym bardziej na czytanie tego tytułu xD No ale decyzja, oczywiście, należy do Ciebie ^^
UsuńRaczej sobie odpuszczę czytanie tej powieści.
OdpowiedzUsuńRozumiem ^^
UsuńNa szczęście nie słyszałam o tej książce wcześniej, więc nawet nie miałam jej w planach. Szkoda tylko, że Ty się wymęczyłaś przy czytaniu.
OdpowiedzUsuńNo cóż, wymęczyłam się, ale i satysfakcja na koniec była, że mój stosik kiedyś przeczytam się zmniejsza :D
UsuńTo prawda, idziesz jak burza z tym wyzwaniem :)
UsuńNie słyszałam o książce, nawet jakbym słyszała pewnie bym po nią nie sięgnęła, bo jakoś wątki meczy, sprzedawania ich itp. mnie nie kręcą, a Twoja recenzja jeszcze bardziej mnie utwierdza, że nie ma sensu po nią sięgać :)
OdpowiedzUsuńMnie przyciągnęła ta "obsesyjna miłość" xD
UsuńNawet jeśli Twoja ocena byłaby nieco wyższa, ja i tak bym się nie skusiła. Sama autorka nie do końca mnie przekonuje. a już motyw z prośbą o zapłodnienie i oczywisty nagły wybuch uczucia między bohaterami to już dla mnie nieco za dużo schematu i naiwności:)
OdpowiedzUsuńJa z autorką spotkałam się pierwszy raz, wiec nie mam porównania. Co do fabuły, to cóż, mogło nie być tak znowu tragicznie, w końcu schematy w romansie to nic nadzwyczajnego, ale wyszło jak wyszło. Szkoda ;)
UsuńSzkoda, że ta książka taka słabiutka. A tak liczyłam na coś więcej, gdyż słyszałam od moich znajomych, że powieści Sandry Brown są całkiem niezłe, a tu takie rozczarowanie.
OdpowiedzUsuńWiesz, myślę, że to książka dla specyficznego odbiorcy. Ja liczyłam na więcej, wiec też bardziej się zawiodłam.
UsuńDawno, dawno temu czytałam książki Sandry Brown, ale mi przeszło. Dlatego nie wiem czy sięgnę po ten tytuł, raz że Griffin nie uczy się na błędach, a dwa naciągany romans i przyzwoita, tylko przyzwoita fabuła, jakoś mnie nie ciągną. Chociaż jak sięgam pamięcią, to chyba wszystkie książki Brown takie właśnie są.
OdpowiedzUsuńCałkiem możliwe, ja nigdy wcześniej nie miałam z autorką styczności, wiec ciężko mi się jednoznacznie do tego odnieść.
UsuńBędę unikać, podziwiam Cię, że się za nią zabierałaś tyle razy, bo ja bym się poddała ;)
OdpowiedzUsuńWyzwanie to jednak magiczna rzecz ^^
UsuńO nie, to zdecydowanie książka nie dla mnie! Nie mam ochoty na książkę która mnie znudzi i zniechęci. Wolę sobie nie psuć humoru ;)
OdpowiedzUsuńLepiej też przeczytać coś, co ten humor poprawi :D Jestem tego samego zdania... ^^
UsuńA zapowiadała się ciekawa książka, patrząc na fabułę. Szkoda, że pomysł nie został dostatecznie wykorzystany a wykonanie nie przekonuje. Przypuszczam, że nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńNo szkoda, jakkolwiek schematyczna, miała szansę na bycie czymś lepszym, no ale bywa :)
UsuńKurczę, ja też ostatnio nie mogę trafić na jakiś gorący romans między bohaterami :)
OdpowiedzUsuńPolecam "Nie dajesz mi spać" Alice Clayton, recenzje znajdzie na na moim blogu :) Ten jeden w ostatnim czasie naprawdę mi się podobał :)
UsuńJa, nie znając wcześniej np Twojej opinii bardzo bym się zastanawiała czy sięgnąć... Sandra Brown, choć nie czytałam jeszcze chyba nic, kojarzy mi się z taką sensacją dla kobiet, czyli po prostu tanią sensacją z tandetnym wątkiem miłosnym...
OdpowiedzUsuńChoć opis faktycznie może zachęcać :)
Co do ceny ludzi - moim zdaniem każdy ma taką samą wartość - jest bezcenny. Niezależnie od tego kim jest i co robi :)
Wiesz, kupowałam tę książkę kilka lat temu, więc też i mój literacki smak był inny ^^
UsuńA z tą ceną ludzi to nie chodziło mi o ich ogólną wartość tylko cenę za którą są wstanie coś zrobić, zwłaszcza nielegalnego czy moralnie złego, chyba źle mnie zrozumiałaś ;)