„Bohaterowie umierają” Matthew Woodring Stovera, to jedna z tych książek, o których na koniec nie bardzo wiadomo, co myśleć. Z jednej strony jestem pełna zachwytu i podziwu dla autora, z drugiej męczyłam tę historię tak długo, że dzisiaj nawet nie potrafię powiedzieć ile dokładnie.
Hari Michaelson żyje w świecie podzielonym na kasty. On sam jest „pracownikiem” i trudni się aktorstwem. Lecz nie takim aktorstwem jakie jest nam znane. W jego świecie granice zniknęły, a widzowie dłużej nie muszą się zaledwie biernie przyglądać przygodom swoich ulubionych aktorów. W czasach Hari'ego, za sprawą wysoko rozwiniętej technologii, można czuć to samo, co odczuwa aktor. Strach, ból, rozkosz - wszystko jest kwestią wybrania odpowiedniej przygody. I to jeszcze jakiej przygody?! Nie chodzi o pościgi, no, przynajmniej nie te samochodowe, czy na odmianę udane podrywy. Miejsce, w którym aktorzy grają, dosłownie na śmierć i życie, nazywany jest Nadświatem. Rządzą nim zasady znane nam ze średniowiecza i też podobnie ów świat wygląda. Nie ma technologi, za to niepodzielnie rządzi nim magja (nie, nie zrobiłam błędu w pisowni).
Tak się składa, że Hari jest najsławniejszym aktorem na świecie, a jego postać - Caine, obrosła już legendą. I nic dziwnego. Caine, cytując okładkę książki: „zabija królów i plebejuszy, bohaterów i złoczyńców.” To jeden z tych czarnych charakterów, którzy naprawdę nie wiele czują i o nie wiele dbają. Jest zimny, wyrachowany i zdolny do wszystkiego. Przynajmniej do czasu. Gdy żonie Hari'ego - Shannie Leighton aka Pallas Ril w uniwersum Nadświata - zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo, sprawy się komplikują. Choć małżeństwo się rozpada, a małżonkowie przeżywają kryzys, Hari, a raczej Caine, rusza jej na pomoc. Teoretycznie zadanie jest proste, musi ją tylko odnaleźć i sprowadzić na ziemię. Niestety nic nie jest proste jeśli Studio i Administratorzy chcą zarobić. Caine ratujący życie swojej niewiernej żonie? To będzie hit! A jeśli przy okazji przy tym zginą? Trudno, będą następni... W końcu to tylko pracownicy.
Nie da się zwięźle opowiedzieć o fabule. Nie da się, bo tych wszystkich szczegółów, bohaterów i zależności jest tak wiele, że ta recenzja musiałaby liczyć naście stron. To, co mnie najbardziej zachwyciło, to wręcz genialna kreacja głównego bohatera. Hari i Caine, Caine i Hari... Ciężko o nich myśleć jak o dwóch różnych mężczyznach, ale też nie sposób połączyć ich w jedno.
„Caine był jak siła natury, jak wichura albo burza, która przybywa znikąd, bezlitośnie smaga ziemię, a potem znika równie szybko jak się pojawiła. Nikt nie wiedział, skąd Caine pochodzi, nikt nie wiedział, dokąd zmierza. Zostawiał po sobie tylko trwałe blizny w życiu tych, których spotkał. A zarazem musiał być czymś więcej niż zwykły żywioł [...] Caine przypominał gryfa albo smoka, niezwykle niebezpieczne zwierzę, z którym można się zaprzyjaźnić, ale nie sposób je oswoić. Cieniutka pozłota jego człowieczeństwa mogła się w każdej chwili rozpęknąć, uwalniając chaos i zniszczenie.”
Hari kocha swoją żonę miłością skomplikowaną, a jednak szczerą. Caine czuje podobnie, choć w jego zachowaniu przebija niekiedy zwykła chęć posiadania. Jest egoistyczny, egocentryczny, nierzadko niesprawiedliwy. Obserwowanie jak te dwie postacie, jednocześnie podobne jak i różne, walczą ze sobą o dominacje, było przygodą samą w sobie. Jednak „Bohaterowie umierają” to nie tylko perfekcyjne psychologiczne podejście do dualizmu głównego bohatera.
Nadświat i jego historia może zachwycić największych fanów fantastyki. Mamy spiski i zdradę. Szemrane interesy i wątpliwe sojusze. Prawowitych władców, bogów i tych, którzy udają zarówno jednych jak i drugich. Trolle i elfy - to zaledwie ułamek tego, co buduje tamten świat. Nie brakuje akcji, napięcia. Jest brutalnie, krwawo i mało grzecznie. Przekleństwa i wyzwiska stoją na pierwszych miejscach w słownikach większości bohaterów, jednak nie ma tu mowy o przesadzie czy sztuczności. Wszystko pasuje do siebie idealnie.
Nie sposób nie wspomnieć o stylu autora. Pisze zarówno w trzeciej osobie w czasie przeszłym, jak i pierwszej w czasie teraźniejszym, przez co lepiej można poczuć „grę Cane'a”. Stover jest jednocześnie liryczny, delikatny, nie bojąc się przy tym wywoływać obrzydzenia, nie przebiera w słowach czy dosadnych opisach, co zapewne nie dla wszystkich będzie plusem. Ja absolutnie nie mam się do czego przyczepić w tym względzie.
„Istnieje czystość w przemocy, w desperackiej walce o ocalenie życia od śmierci [...] A i życie, i śmierć mało teraz dla mnie znaczą. To tylko wynik, konsekwencje, mgliste peryferie. Przemoc sama w sobie pochłania mnie, nawet jeśli dopiero jej wyczekuję. Kiedy wychodzę z ukrycia, rzucając na szalę życie własne i przyjaciół, stawiając wszystko na swoją umiejętność mordowania, żrąca fala chaosu obmywa mnie łaską – jestem jak święty dotknięty przez swego boga.”
Oprócz Hari'ego/Caine'a mamy do czynienia z wieloma innymi, ciekawymi bohaterami. Począwszy od Berne'a - istnego socjopaty na dworze tajemniczego króla Ma'elKotha - przez Lamoraka, dwulicowego kochanka Pallas Ril, po Administratora Kollberga, który zasnuty mgiełką amfetaminy uknuł coś, czego się Studiu nawet nie śniło... Podobnie ciekawych postaci jest tu o wiele, wiele więcej.
Więc dlaczego przeczytanie tej książki tyle trwało?
Pierwsze 250 stron zjadłam na raz. Usiadłam z książką rano i odłożyłam ją późną nocą, całkowicie zauroczona głównym bohaterem. To tak, jakby czytać o seryjnym mordercy, z wszystkimi jego najciekawszymi cechami, jednocześnie wiedząc, że jest w nim taki specjalny punkt, którego naciśnięcie uruchamia bardziej ludzkie emocje czy instynkty. Nie da się koło takiej możliwości przejść obojętnie. Tylko, że autor stawiając na akcje i dynamizm, musiał wprowadzić tak wiele innych wątków, że czytanie bywało męczące. Ilość informacji, które należało przyswoić była zatrważająca, a najgorsze było to, że i tak nie do końca można było zyskać przez to pełen obraz świata. Z pewnością nie obraz Ziemi, której zarys jest dokładnie tym - zarysem. To struktura Nadświata jest bardziej jasna, choć też nie na tyle, bym czuła się usatysfakcjonowana. Autor przekazuje w tekście od groma informacji, ale jakimś niepojętym dla mnie cudem, wcale nie budują one przejrzystej całości. Każdy z bohaterów, a jest ich trochę, zyskał uwagę Stovera, przez co, jak mniemam, ucierpiało przedstawienie konstrukcji światów. Zwyczajnie nie było już na to odpowiednio dużo miejsca. Mam nadzieję jednak, że w kolejnych tomach będzie pod tym względem już lepiej.
Czuję się potwornie rozdarta. Z jednej strony uwielbiam tak szeroko rozwinięte uniwersa oraz swoistą powolność w poznawaniu ich tajemnic. Z drugiej natomiast wolałabym, by autor dał w swojej historii chwilę na oddech, a w tym czasie skupił się na malowaniu stworzonych przez siebie światów, zamiast planowania kolejnych intryg, układów i układzików. Jednocześnie nie mogę powiedzieć, że czytanie o tym wszystkim nie było fascynujące.
Podsumowując; Matthew Woodring Staver uczynił z mojego mózgu wodę. Nie wiem co mam myśleć o tej książce. Nie wiem czy powinnam pamiętać o wadach, które do końca wadami nazwać nie potrafię, czy po prostu skupić się na zaletach. Jedyne, czego jestem na tę chwilę pewna to to, że z całą pewnością sięgnę po kolejne części. Autor nadaje zupełnie nowy wydźwięk określeniu wielowątkowości, a ja nie umiem temu odmówić. Może mój problem z tą książką wynika z tego, że w klimatach sci-fi dopiero raczkuje? Nie da się bowiem ukryć, że „Bohaterowie umierają” jest połączeniem tego gatunku z pełnokrwistą fantastyką... Cóż, zobaczymy jak odbiorę drugi tom, czyli „Ostrze Tyshalle'a”.
Moja ocena: 7/10
Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam Fantastykę II
----
Jak widzicie, postanowiłam zainstalować na blogu Disqus. Dlaczego? Powód jest prosty – zbyt często zdarza mi się przeoczyć wasze komentarze do starszych postów. Gdybyście mieli jakieś problemy z komentowaniem, piszcie na mojego maila: g.p.vega@interia.pl, w razie czego zrobię odrębny wpis z instrukcjami.
A dopiszę sobie do listy, a co! :D
OdpowiedzUsuńMasz racje :D
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o tej książce, ale zaciekawiłaś mnie :) Nie wiem jeszcze kiedy, ale przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńRaczej nie dla mnie. Trudno mi się odnaleźć w samej w fantastyce lub s-f, a co dopiero przy połączeniu tych gatunków... ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Cię zaciekawiłam :D Książka ma blisko 700 stron, trzeba to brać pod uwagę sięgając po nią ^^
OdpowiedzUsuńJeśli tak, to popieram, lepiej sobie odpuścić ten tytuł. Ale jeśli coś by się pod tym względem kiedyś zmieniło... to polecam :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę :D
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o tej książce, chętnie ją poznam :)
OdpowiedzUsuńCałkowicie nie mój styl.. raczej się nie skuszę ;)
OdpowiedzUsuńU nas ten tytuł miał swoją premierę w 2009 r. ale w oryginale wydana jest już w 1997 r. Sama na nią wpadłam niemalże przypadkiem :)
OdpowiedzUsuńRozumiem, to specyficzna książka :)
OdpowiedzUsuńMój umysł do aż tak otwartych nie należy... Podziwiam Cię za to, że mimo trudności przebrnełaś i w dodatku znalazłaś pozytywy ;)
OdpowiedzUsuńPS. Disqus już mnie nie odstrasza ;)
Mimo wszystko było więcej pozytywów niż negatywów. Tylko ten środek książki był ciężki, bo ostatnie 100 stron znowu jadłam, a nie czytałam xD
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to cieszy :D
W swoim czasie uwielbiałam film "Dr Jekyll and Mr Hyde", który opowiadał o rozdwojeniu głównego bohatera po zażyciu narkotyku. Niezmiernie przypadł mi do gustu całokształt tej sytuacji i wiele razy szukałam już podobnych do tego filmów i książek. A teraz, dzięki Tobie, znalazłam! (no dobra, Ty znalazłaś pierwsza :)) Na pewno przeczytam! :D
OdpowiedzUsuńJeszcze nie miałam okazji spotkać się z twórczością tego autora, ale mam na to cały 2015 rok. Bardzo pracowity;)
OdpowiedzUsuńMuszę zacząć od napisania, że bardzo się cieszę, że na Twoim blogu zagościł disgus :)
OdpowiedzUsuńNatomiast jeśli chodzi o tę książkę to niestety nie wiem, co powiedzieć. Wielowątkowość traktuję jako zaletę i swego rodzaj wyzwanie, bo uwielbiam jak wszystkie nitki łączą się w spójną całość, ale tutaj nie jestem przekonana, bo jednak fantastyka to tak nie do końca mój gatunek. Także chyba poczekam aż zrecenzujesz drugą część i wtedy zdecyduję, co z tym fantem zrobić :)
Trochę mnie przeraża to zamieszanie, ale liczę na to, że sobie poradzę - bo zainteresowałaś mnie bardzo! A za disqusem nie przepadam, no ale przetrwa się...
OdpowiedzUsuńTak szczerze mówiąc, to najbardziej mnie zainteresowała postać głównego bohatera, ale i ogólnie całość wydaje się być bardzo ciekawa...
Sam zarys fabuły wydaje się bardzo zachęcający, z czymś takim się wcześniej nie zetknęłam - na plus jest to, że autor nie odgrzewa starych kotletów :). Jako że SF należy do moich ulubionych gatunków, na pewno sięgnę.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że czasem mam wrażenie, że autorzy mają zbyt bogatą wyobraźnię jak na warstwę słowną, w której mogą wszystko zawrzeć. Jakby ktoś chciał zmieścić ocean w akwarium. Tak właśnie myślę o tej książce i jestem strasznie zaciekawiona! Chętnię się w niej pogubię :))
OdpowiedzUsuńWygląda ciekawie, ale raczej nie dla mnie. A poza tym mam co czytać :)
OdpowiedzUsuń[alpakowerecenzje.blogspot.com]
Pozdrawiam,
Alpaka
Nie wiem skąd Ty wynajdujesz te książki, ale większość tytułów, które na blogu recenzujesz, jest mi totalnie nieznana:) Przyznam szczerze, że początkowo byłam nastawiona na zdecydowane "nie" wobec tej książki, ale ta kreacja świata jest po prostu genialna!:)
OdpowiedzUsuńZamieszanie jest, ale może gdyby czytać tę książkę szybciej, niż ja, bo tych środkowych 200 stron to nie wiem jak długo czytałam, chyba z miesiąc, to byłoby prościej. Tak czy siak - warto :)
OdpowiedzUsuńZauważyłam :D Ale dziękuję :)
Oj tak, i ja poczułam oryginalność. Sądzę też, że Igrzyska śmierci wiele czerpały z tej historii. Wprawdzie nie ma tu żadnych igrzysk, ale jest motyw morderczych rozgrywek w Nadświecie ku uciesze wyższych kast. A nie ma mowy o odwrotnej sytuacji, bo Bohaterowie w oryginale ukazali się w 1997 r.
OdpowiedzUsuńO tak, zdecydowanie :D Podoba mi się to porównanie :)
OdpowiedzUsuńLiczyłam, że ten tytuł Cię zainteresuje. Nie ma ckliwej miłości, jest dużo fantastyki jaką uwielbiasz. No i bohaterowie :D Myślę, że Ty byłabyś nawet bardziej zachwycona niż ja :)
Rozumiem, nic na siłę ;)
OdpowiedzUsuńZ promocji! :D Wiele książek wynajduje na promocjach :) Tę kupiłam, o ile się nie mylę, za 9 zł w dedalusie :D
OdpowiedzUsuńOd książki odstrasza okładka, jest okropna, z tyłu jest już ładniejsza, ale ten przód, choć jest w niej pełno symboliki, to jednak jest odstraszający. Jednak warto się przemóc :)
Tak, poprzednie komentarze do starszych postów niezbyt ładnie wyglądają, ale też machnęłam na to ręką, najważniejsze, że nie znikają.
OdpowiedzUsuńNa razie wstrzymam się z tą książką, bo właśnie tak czuję, że to może nie być lektura dla mnie.
Gdzieś kiedyś przewinęła mi się ta okładka przed oczami, ale jakoś mnie nie zainteresowała, a jednak rozpisujesz się o niej tak, że zaczynam żałować,że jej wtedy nie wybrałam. Te wszystkie elementy, które opisałaś, strasznie mnie intrygują, zapisuje sobie!
OdpowiedzUsuńCałkiem prawdopodobne, że Collins inspirowała się właśnie tą historią. Możliwe, że czerpała też z japońskiego Battle Royale z 1999 roku. Tam podobieństwa są naprawdę ewidentne. Młody wiek bohaterów, rząd, który organizuje coś w rodzaju "igrzysk", odcięcie młodzieży od świata i wyposażenie w skromny ekwipunek. Czasami można się zdziwić, że praktycznie ten sam pomysł, którzy mieli autorzy pod koniec XX wieku, teraz spotyka się z ogólnym uznaniem, a tamci nie zdobyli specjalnej popularności ;).
OdpowiedzUsuńKolejna książka zaraz po powieściach Sandersona, którą muszę przeczytać. Po "Pieśni lodu i ognia" nabrałam ochotę na czytanie rozbudowanych sag, które mają wiele intryg i postaci. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło.
Mam mieszane uczucia co do tej książki, ponieważ SF należy do moich ulubionych gatunków, ale z drugiej strony mam ochotę przełamać swój opór i poznać bliżej „Bohaterowie umierają”, gdyż jego fabuła oraz twoja recenzja bardzo mnie zaintrygowały.
OdpowiedzUsuńOj, coś mi się wydaje, że to nie moja bajka :)
OdpowiedzUsuńO! To skoro tak to nie mogę się doczekać aż książkę dorwę w swoje ręce :D Naprawdę mnie mocno zaciekawiłaś. Zwykle to jest tak, że fajnie byłoby przeczytać jakąś pozycję, ale w tym przypadku to jest naprawdę mocna chęć :))
OdpowiedzUsuńJakby się postarać, z każdej książki można by zrobić nie mały łańcuszek jej podobnych :) Książek jest już tyle, że o prawdziwą oryginalność jest naprawdę trudno. Sztuka w tym, by coś, co już było połączyć w taki sposób, by sprawiało choćby wrażenie czegoś nowego. :)
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to cieszy :)
OdpowiedzUsuńOkładka jest odstraszająca, to fakt, sama niemalże zrezygnowałam z tej książki przez okładkę, ale trochę dobrego już o niej słyszałam, wiec łatwiej był mi się skusić :) Bardzo się cieszę, że Cię zainteresowałam :)
OdpowiedzUsuńPieśń lodu i ognia mam w planach tylko jeszcze nie wiem na kiedy, ale myślę, że skoro lubisz cegiełkowate, rozbudowane historia, to ta będzie idealna :)
OdpowiedzUsuńSF w pierwszym tomie jest, bo w końcu jest też trochę akcji na ziemi, aktorzy przenoszą się do Nadświata itd, ale i tak fantastyka przeważa. Bohaterowie z pewnością mogą być wyzwaniem dla kogoś, to w jednym lub drugim gatunku za bardzo nie gustuje. W każdym razie zachęcam, założę się, że Twoja recenzja tej książki byłaby ogromnie ciekawa :)
OdpowiedzUsuńTrudno, nie namawiam ;)
OdpowiedzUsuńWidzę, że książka jest całkiem ciekawa, skoro wzbudza takie emocje :) Może kiedyś uda mi się ja przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńEmocje z pewnością wzbudza wielkie :) Polecam! :)
OdpowiedzUsuńCzas na mnie, bo od dawna się za nią rozglądam ;)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie dla mnie. Kiedyś czytałam coś z SF, ale niestety nie dobrnęłam do końca i zniechęciłam się do tego gatunku :)
OdpowiedzUsuńW takim razie nie czekaj dłużej tylko się zabieraj za książkę :)
OdpowiedzUsuńTutaj tego SF jest stosunkowo nie wiele, bo większość akcji dzieje się w Nadświecie i tam czuć prędzej fantastykę, ale podejrzewam, że w kolejnych tomach SF będzie więcej. Mnie irytowały nazwy, których ni chu chu nie rozumiałam xD
OdpowiedzUsuńJa osobiście uwielbiam
OdpowiedzUsuń